![]()
|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Wycieczka do brytyjskiej przeszłości
Różne miary czasu Zapowiedziana wycieczka w okolice Salisbury przywołała mi wspomnienie podobnej eskapady przeprowadzonej przed wieloma laty. Pogrzebałem więc w swoich achiwalych zdjęciach no i jest: Koń jak malowanie na zboczu wzgórza; wcale po nim nie widać, że tyle lat młodszy... A tylko ja wiem, że ludzi na zdjęciu na żadną majówkę już więcej zaprosić nie mogę... Tymczasem oba białe konie na fotografii mają się dobrze. I ten duży i ten mały na pierwszym planie – dalej cieszą sie uznaniem nowych pokoleń... Ich minione lata nie nadgryzły, dla nich skala czasu jest całkiem inna. Znalazłem zapis w starym kalendarzyku, że ta poprzednia ‘końska’ wycieczka była do Uffington. Ale nie! „Nie z nami takie numery, Jurek!” – powiedziała Agnieszka. Weryfikacja w internecie ujawniła, że tego białego konia to musieliśmy odwiedzać na zboczu wzgórza w Westbury, dobre 50 mil na SW od Uffington. Nie żeby to miało istotne znaczenie. Teraz odwiedziliśmy jeszcze dwa inne w połowie drogi a w ogóle to w hrabstwie Wilshire jest tych koni kilkanaście. Każdy ma swoje ciekawe legendarne właściwości i tajemnice. Ale wszystkie znajdą się podobno w dyspozycji Króla Artura, gdy ten się obudzi i przybędzie ratować Anglię w godzinie potrzeby. Dotychczas nie wiem, czy to któryś z nich był lub jest może zarezerwowany dla podobnej misji Generała Andersa... W tamtych minionych czasach byłem też w Stonehenge. 33 lata to dla ludzi średnia umowna miara całego nowego pokolenia. Dla tajemniczych kamieni – to mały pikuś – zupełnie bez znaczenia. Wtedy mogłem sobie między nimi spacerować, szukać na nich śladów napisów, nikt ich nie pilnował i nie pytał o kasę. Dobrze, że te kamienie wcale nie dbają o postęp i chociaż takie coś stałego wciąż pozostaje na tym świecie. Jerzy Knabe
Wreszcie przyszedł poniedziałek i oczekiwany czas wyjazdu. Pogoda okazała się wyśmienita i jak mieliśmy się przekonać bardzo łaskawa dla nas. Od kilku dni temperatura spadła do kilkunastu kresek na plusie i padał deszcz ale zapowiadali w BBC przejaśnienia i tylko przelotne opady deszczu na dzień naszej wyprawy. Ranek przywitał nas chłodno ale słonecznie więc tym bardziej chcieliśmy szybko znaleźć się w upragnionych miejscach. Do Stonehenge dojechaliśmy po długiej przeprawie przez zapchany już Londyn i po tym jak nowa Jurkowa panienka czyli uroczy głos z GPSa prowadziła nas jakimś starymi drogami. Kilka razy kazała nam skręcać pod prąd. Niech licho weźmie te nowoczesne zabawki elektroniczne! Panienka dyskutowała z Jurkiem ale na szczęście Jurek wiedział gdzie jechać i obyło się bez błądzenia. Na autostradzie panienka zamilkła bo i nie było o czym dyskutować. Potem już radziła sobie lepiej ale w drodze powrotnej w Londynie znowu chciała stawiać na swoim. Tak to weryfikacja nowego GPS została dokonana a przydatność urządzenia oceniona. Przy Stonehenge zatrzymaliśmy się na sesje zdjęciową i tu nas pomoczył wiosenny, majowy deszcz a wiatr wciskał krople w obiektyw. Było dość ciężko zrobić dobre zdjęcie bo światło było nędzne. Przejaśniło się jak już odjeżdżaliśmy a że czas nas gonił to nie było jak wrócić i zrobić jeszcze dodatkowych fotek. Myślę jednak, że i te mają swój urok pewnej magii, tajemniczości i autentyczności. Trzeba przyznać, że jeżeli się spojrzy na Stonehenge przez pryzmat ówczesnej jemu cywilizacji to było to niebywałe osiągnięcie ludzkiej siły i uporu w pokonywaniu sił grawitacji i przyrody. Nasza wyprawa dopiero się zaczynała i wiedzieliśmy, że mamy przed sobą jeszcze kilka innych ciekawych miejsc do zobaczenia i że będziemy mieli jeszcze wiele okazji do podziwiania klejnotów angielskiej przeszłości. Naszym następnym przystankiem miało być Avebury. Jest to wieś położona w środku kamiennego kręgu jeszcze starszego niż Stonehenge i o tyle ciekawego dla turystów, że mniej znanego a przez to bardziej dostępnego dla nas. Avebury to maleńka wioska z kilkoma domami, kościołem, sklepem o szumnej nazwie „The Shop” usytuowanym przy jednym z końców High Street (typowy angielski żart). Kilka kroków w dół ulicy za sklepem znajduje się napis informujący o tym że poza tym punktem nie ma parkingu dla turystów. Od razu wiadomo, dlaczego mieszkańcy wolą aby turyści jechali do Stonehenge stojącego w szczerym polu a nie zakłócali spokoju mieszkańców wioski. Jadąc do Avebury musieliśmy wybrać drogę i tą decyzję zostawiliśmy Jurkowi, którego intuicja odkrywcy nie zawiodła i wybrał on trasę przez malutkie wioski i miasteczka gdzie mogliśmy podziwiać prawdziwe klejnoty tutejszej architektury zachowane i utrzymywane tak, jak zostały wybudowane w XVIII i XIX wieku. Jadąc samochodem mijaliśmy kryte strzechą kamienne puby i domy z cegły wyglądające jak gotowa sceneria do filmu czekająca tylko na światła, kamery i aktorów. Przepiękne dachy przykuwały naszą uwagę i nakłaniały nas do postoju i fotografowania wszystkiego wokoło. Kiedy przejeżdżaliśmy przez miejscowość Alton przypomniałam sobie że przeglądając internet przemknęła mi ta nazwa kiedy poszukiwałam White Horses w okolicy naszej wycieczki. Nie chciałam nic mówić bo nie miałam pewności ale rozglądałam się po okolicznych pagórkach w nadziei że może mi się właściwie skojarzyło. I nagle wykrzyczałam „jest” a może to było bardziej „yes”? Nie wiem ale wszystkim zaparło dech w piersiach a Jurek nie dbając o samochód ani o to czy ktoś za nami jedzie wpakował się w pełnym pędzie na pobocze i szczęśliwie wyhamował zanim wjechaliśmy na czyjeś pole. I oto w pełnym słońcu na zielonym wzgórzu bielił się przed naszymi oczami White Horse z Alton Barnes! Pięknie wyglądał na tle tej wiosennej, jaśniutkiej zieleni i był dla nas prawdziwym bonusem naszej wycieczki. White Horse z Alton Barnes został wykonany w roku 1812 i jest wzorowany na innym White Horse z Cherhill. Jest jednym z trzech największych White Horses w Wiltshire. Widoczność i pogoda a także doskonałe utrzymanie tej figury sprawiło, że oglądanie jej było dla nas niesamowitą przyjemnością. Bardzo cieszyłam się, że udało nam się zobaczyć dwa White Horses bo to dla Jurka był bardzo ważny punkt wycieczki a i dla nas świetna atrakcja. Wszyscy zadowoleni i w doskonałych humorach podążyliśmy do Avebury już bez spodziewanych i niespodziewanych przystanków. Wjeżdżając do Avebury podziwialiśmy aleję kamienną prowadzącą do kręgu otaczającego wioskę. W Avebury zatrzymaliśmy się, jak pewnie setki innych przyjezdnych, w prześlicznym pubie o uroczej nazwie The Red Lion. Pub sam w sobie jest niezwykłą atrakcją i chyba nie muszę mówić, dlaczego bo widać to na zdjęciu a jeżeli doda się do tego fakt, że stoi w środku zabytku wpisanego na światową listę dziedzictwa UNESCO to już nie potrzeba mu reklamy. Zostawiliśmy samochód i poszliśmy zobaczyć kamienne kręgi pochodzące z okresu między 3400 a 2625 roku przed naszą erą, czyli wcześniej niż Stonehenge. Tu mogliśmy się nacieszyć możliwością obcowania z siłami natury i magią zamkniętą w kręgu. Wszystkie kamienie można dotknąć, przytulić się do nich i zabrać ze sobą trochę pozytywnej energii. Trzeba tylko uważać na pasące się tu wokoło baranki i na to co zostawiają za sobą na ziemi !!! W pubie wypiliśmy herbatkę i kaweczkę a do tego skosztowaliśmy typowego angielskiego ciasteczka - carrot cake i tak pokrzepieni energią ruszyliśmy do ostatniego punktu wycieczki czyli Silbury Hill. Kilka minut od Avebury wjechaliśmy na malutki parking i po kilku krokach stanęliśmy na wprost kolejnego zabytku z listy UNESCO, największego w Europie wykonanego przez człowieka kopca ziemnego liczącego sobie ponad 4500 lat! Ma 40 m wysokości, 167 m średnicy i jest jednocześnie jednym z największych kopców ziemnych na świecie. Jego przeznaczenie i sposób budowy nie są do końca znane wiadomo jednak, że wewnątrz nic nie ma. Obecnie nie wstępu na kopiec, ponieważ kilka lat temu badacze wykopali w nim tunele w poszukiwaniu być może grobów lub innych śladów przeszłości wskazujących na przeznaczenie kopca. Niestety niewłaściwie zabezpieczone zaczęły się zawalać i po zabezpieczeniu budowli uniemożliwiono wstęp z obawy o możliwe zniszczenia. Dookoła postawiono ogrodzenie z siatki zwieńczonej I tak nasza wycieczka dobiegała końca. Dzień zbliżał się już do wieczora i trzeba było myśleć o powrocie a że Londyn jest zawsze trudny do pokonania to musieliśmy się liczyć z korkami na drogach. Jeszcze zatrzymaliśmy się chwilkę przy drodze do grobowca znanego jako West Kennet Long Barrow. Niestety jest on oddalony od drogi o dobre pół godziny rześkiego marszu, więc i siły i czas zmusiły nas do zaniechania tego punktu wycieczki. Po powrocie do domu oglądaliśmy zdjęcia i nie wierzyliśmy, że tyle ciekawostek udało nam się zobaczyć w ciągu jednego dnia. Wbiegając na Silbury Hill nie wiedziałam, że potem nogi odmówią mi posłuszeństwa na dwa następne dni. Ból ud i kolan był nie do zniesienia bez tabletek przeciwbólowych a chodzenie po schodach miałam wyłączone na kolejne trzy dni. Całe szczęście że w kinie gdzie pracuje jest winda, ale i tak wszyscy mieli ze mnie ubaw łącznie z moim własnym, rodzonym bratem! Pomimo tego bólu nóg, braku oddechu i piekących płuc myślę, że warto było zaryzykować i wbiec na Silbury Hill. Bo co bym miała do opowiadania jak już będę siedzieć w bujanym fotelu z kocykiem na nogach i siwymi włosami na głowie?
Z żeglarskim pozdrowieniem Agnieszka Bramreja Mazur Londyn, 20.05.2013
„Młodości! Dodaj mi skrzydła Niech nad martwym wzlecę światem W rajska dziedzinę ułudy: Kędy zapał tworzy cudy, Nowości potrząsa kwiatem I obleka w nadziei złote malowidła …” „Oda do młodości” Adam Mickiewicz
|
|